Taka sytuacja. Jedziesz sobie spokojnie autostradą i nagle komputer pokładowy informuje Cię o zbyt niskim ciśnieniu w kole. Zatrzymujesz się na parkingu, wysiadasz z auta i już wiesz, że ta podróż zbyt szybko się nie zakończy. Złapanie gumy to dobry powód, aby się lekko zdenerwować, ale przecież trzeba jeszcze coś z tym zrobić. Co? Wszystko zależy od tego, czy masz w bagażniku pełnowymiarowe koło zapasowe, dojazdówkę czy może zestaw naprawczy. W dzisiejszych czasach producenci samochodów dowolnie żonglują tymi rozwiązaniami, warto więc znać ich najważniejsze zalety i wady.
Kiedyś standard, dziś coraz częściej luksus. Pazerni producenci samochodów znaleźli sobie nowy sposób na wyciąganie dodatkowych pieniędzy z kieszeni klientów. Normą jest już, że za pełnowymiarowe koło zapasowe trzeba zapłacić, nawet kupując auto w wysokiej wersji wyposażenia. Koszt? Minimum 250 złotych!
To taki złoty środek między pełnowymiarowym kołem zapasowym a zestawem naprawczym. Dojazdówka, jak sama nazwa wskazuje, ma umożliwić kierowcy dojechanie do zakładu wulkanizacyjnego lub do domu. Koło dojazdowe jest wyraźnie węższe niż standardowe, stąd należy poruszać się z maksymalną prędkością do 80 km/h.
Obecnie jest to standard spotykany w większości nowych samochodów. Na zestaw naprawczy składa się mały kompresor oraz specjalny środek chemiczny, który w założeniu ma uszczelnić dętkę opony, umożliwiając dojechanie do najbliższej wulkanizacji. W teorii brzmi świetnie, ale w praktyce wielu kierowców nie ma pojęcia, jak należy użyć tego zestawu.
Naszym zdaniem kierowcy, którzy często jeżdżą w trasy, mimo wszystko powinni wozić ze sobą koło zapasowe, ewentualnie dojazdówkę. Zestaw naprawczy to tylko takie „alibi”. W ostateczności zalecamy wykupienie ubezpieczenia assistance, które obejmuje również usługę mobilnej wulkanizacji.