Samodzielne naprawianie samochodu nie jest dziś w modzie. Trudno się dziwić: jeździmy bardzo nowoczesnymi i skomplikowanymi wozami, naszpikowanymi elektroniką, które nie dają nam dużego pola do popisu w zakresie majsterkowania. Problem polega jednak na tym, że producenci coraz śmielej przekraczają kolejne granice absurdu i praktycznie uniemożliwiają kierowcom dokonywanie nawet drobnych, prozaicznych napraw czy czynności obsługowych. Kilka przykładów znajdziesz w naszym poradniku.
To naprawdę jest frustrujące. Na rynku bez problemu można znaleźć modele samochodów, w których zwykła wymiana żarówki urasta do rangi skomplikowanej naprawy silnika. Producenci pokazują tutaj szczyt bezczelności, zmuszając tym samym nabywców swoich aut do zlecania tej czynności serwisom. Problem zaczyna się w momencie, gdy do przepalenia się żarówek świateł mijania dojdzie w środku nocy np. na autostradzie. Co wtedy zrobić? Pozostaje wezwanie lawety, bo przecież nikt nie będzie w takich warunkach zdejmować zderzaka czy chłodnicy (a i takie anomalie się zdarzają).
Powinna być banalnie prosta, ponieważ ten filtr należy wymieniać minimum raz w roku, a najlepiej po zimie i przed zimą. Każdy kierowca teoretycznie powinien umieć to zrobić, ale producenci samochodów oczywiście i tutaj musieli zacząć kombinować. Efekt jest taki, że w niektórych modelach aut wymiana filtra kabinowego potrafi zająć dobrą godzinę i wiązać się z np. koniecznością wymontowania pedałów.
Tutaj zgoda: nie każdy chce i umie to zrobić. Olej trzeba oddać do utylizacji, co samo w sobie jest już dość kłopotliwe. Jednak producenci samochodów najwyraźniej postanowili zrobić wszystko, co tylko możliwe, aby wykluczyć prawdopodobieństwo samodzielnego wymieniania oleju przez właściciela auta. W niektórych modelach wymaga to dostępu do podnośnika hydraulicznego, w innych natomiast olej odsysa się przy pomocy specjalnej pompy (nie da się go po prostu spuścić przez korek w misce).
Tutaj mamy przykład skrajnego absurdu. Dążenie do oszczędności doprowadziło do tego, że coraz częściej producenci każą sobie dopłacać, i to słono, za pełnowymiarowe koło zapasowe lub nawet dojazdówkę. Zamiast tego proponują zestaw naprawczy, którego użycie wcale nie jest takie proste. Poza tym nadal spotyka się idiotyczne rozwiązanie, jakim jest mocowanie koła zapasowego pod nadwoziem.